poniedziałek, 11 sierpnia 2014

2. Do trzech rozmów sztuka

Moim marzeniem zawsze była Anglia. Nie mówię już nawet o samym Londynie, ale ogólnie chciałam trafić do jakiegoś angielskiego miasta. Uwielbiam angielską literaturę, filmy, seriale... byłam na 100% przekonana, że trafię właśnie tam. Owszem, miałam dwa matche z Anglii. Jeden był z jakiejś wioski, dokładnie nie pamiętam gdzie to było, ale jednym słowem zadupie, aczkolwiek miało piękne krajobrazy. Był również Londyn, ale musiałabym zajmować się trójką dzieciaków, z czego jedno się nawet nie narodziło. Bardzo boję się niemowląt, więc nie podjęłam się tego, mimo iż długo się zastanawiałam (ze względu na miasto rzecz jasna). Pamiętam, że była cisza przez chyba 1,5 tygodnia. Zaczęłam wątpić i zastanawiać się nad propozycją znajomej, żeby przejąć po niej obowiązki au pair u rodzinki w Monachium. I wtedy, akurat wtedy pojawiła mi się na profilu rodzina z Dublina. Rodzice młodzi i zapracowani, a do opieki dwójka dzieciaków, Luke (7 lat) i Isa (3 lata) z czego miałabym zajmować się na co dzień dziewczynką, a chłopca tylko zaprowadzać i odprowadzać. Wymieniliśmy kilka maili, bardzo miłych z resztą, więc pomimo troszkę nie pasującej mi lokalizacji zdecydowałam się z nimi porozmawiać. Ciężko było nam ustalić dogodny dla obu stron termin, gdyż oni cały czas pracują, ja wtedy również godzinami siedziałam w pracy. W końcu się udało. Fakt, stres był przeogromny, chyba większy niż kiedykolwiek. Czekałam. Umówiliśmy się na 18 naszego czasu. Po 20 minutach oczekiwania, zadzwonili i na ekranie pojawił mi się speszony, przystojny mężczyzna. Nawet nie wyobrażacie sobie co wtedy czułam. Wyobrażałam sobie typowego tatuśka, a tu taki facet, że uśmiech sam mi się pojawił na twarzy (chociaż stres się powiększył). Aaron nieśmiało rozpoczął konwersację, mówił typowym irlandzkim akcentem i czasami naprawdę pozostało mi jedynie twierdzące kiwanie głową, bo nic a nic nie ogarniałam z tego co mówił. Opowiadał najpierw o pogodzie, potem o dzieciakach, żonie, o tym, że nie mają nawet czasu na wspólne wakacje i coś tam o poprzedniej au pair. Zapytał mnie o to co robię ,co chciałabym kiedyś robić i... po może 20 minutach rozmowy Aaron oznajmił, że musi kończyć i że małżonka się odezwie.

Miałam mieszane uczucia. Z jednej strony był bardzo sympatyczny i zrobił na mnie pozytywne wrażenie, ale chyba coś było ze mną nie tak, skoro zadał mi dwa pytania po czym zgasił tekstem, że musi lecieć... Troszkę mnie to podłamało, ale spokojnie spokojnie - po 3 dniach Emily napisała, że zrobiłam bardzo dobre wrażenie na jej mężu i czy możemy jeszcze tego wieczora pogadać na skype, z nią i dzieciakami. Radość + stres ponownie, ale pomyślałam, że rozmowę z Irlandczykiem przetrwałam to teraz powinno być łatwiej (Emily pisała, ze jest Amerykanką). Tym razem obyło się bez spóźnień, na początku rozmowa była luźna, o wszystkim i o niczym, później bardziej rzeczowa, ale mimo wszystko bardzo sympatyczna. Emily opowiadała o swojej pracy, potem po kolei o każdym dzieciaczku, zawołała je do siebie i z nimi również zamieniłam parę zdań. Isa zaśpiewała mi piosenkę, a Luke coś tam seplenił, ciągle przekrzykiwał mamę i pamiętam tylko, że nic a nic go nie rozumiałam. Emily zaproponowała jeszcze jedną rozmowę, w obecności jej i męża i powiedziała, że wtedy dowiem się wszystkiego odnośnie ich decyzji. Ja osobiście byłam nimi zachwycona. Po kilku dniach porozmawialiśmy ponownie i okazało się, że mnie chcą! Okazało się, że za 2 miesiące miałam rzucić pracę w pizzerii i lecieć po raz pierwszy w życiu samolotem na swój roczny pobyt w Irlandii zajmując się parką głośnych i sepleniących dzieciaków.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz